Za kratami, czyli
wizyta w schronisku
Prawie całe życie
towarzyszy mi jakiś pies. Kiedy miałam 6 lat rodzice spełnili moje
marzenie o pekińczyku. Był to wesoły, rudy jak ja psiak,
szczęśliwy nawet gdy chorował, aż do końca. Kiedy jego stan się
pogorszył i weterynarz radził nam go uśpić, płakaliśmy całą
rodziną. Stało się - w naszym życiu pojawiła się pustka.
Wypełniła ją suczka adoptowana z fundacji. Kochana, grzeczna,
wesoła Suzi. Ja w tym czasie kończyłam studia i podejmowałam
decyzję o dalszym życiu, praca, wyprowadzka do męża, a największy
problem jaki przyszedł mi do głowy to jak żyć bez psa? Zaczęliśmy
myśleć o przygarnięciu czworonoga. W niedługim czasie udaliśmy
się do schroniska. I uwierzcie mi, to co tam zobaczyłam to naprawdę straszny widok dla
osoby kochającej psy. Teraz wydaje mi się, że widziałam to jak
przez mgłę, tylko poszczególne obrazy: psa po którego
przyjechaliśmy, opiekunów. Wolontariuszka odradziła nam wybranego
przez nas wcześniej psa. Nie bez powodu nazywał się on Killerek.
Mąż wskazał na małego kundelka w czerwonej obróżce i powiedział
„Może ten? Ma taką słodką mordkę”. Moim oczom znów ukazał
się jakiś wycięty fragment tego schroniskowego świata. Nieduży
piesek, z przestraszonymi oczkami, trzęsący się z zimna (był
styczeń) tuż za kratą. Zabraliśmy go na spacer. Pierwsza myśl –
szalony pies, będzie do nas pasował. Przykucnęłam, aby go
pogłaskać, położyłam torebkę na ziemi. Co zrobił mały wariat?
Zaznaczył na niej swój teren, tak jak psy mają to w zwyczaju.
Decyzja zapadła. Wracasz z nami.
-Jaka jest jego
historia? - zapytaliśmy opiekunki.
-Ma między 6 a 12
miesięcy. Był już adoptowany, ale rodzina musiała go oddać,
ponieważ kiedy zostawał sam w domu to strasznie szczekał, a
mieszkali w wynajmowanym lokalu, były problemy z właścicielem.
Macie swoje mieszkanie?
-Tak, własnościowe.
Chcielibyśmy adoptować tego zwariowanego psa – odpowiedział mąż.
-Zatem przywieziemy
wam go jutro.
Puk, puk; otworzyłam
drzwi. I nigdy, przenigdy, nie zapomnę tej chwili. Zobaczyłam
najszczęśliwszego psa pod słońcem, biegnącego prosto w pościele leżące na łóżku. Wpadł w nie, tarzał się, merdał ogonem. Co za
szczęście w nieszczęściu, że ktoś go wcześniej nie chciał, z
tak głupiego powodu, że szczekał – pomyślałam.
Rozdział II
Sąsiedzi z piekła
rodem
Stanęliśmy przed
ogromnym wyzwaniem – nauczyć psa grzecznie zostawać w domu.
Przeczytaliśmy kilka porad w Internecie, przedyskutowaliśmy i pełni
nadziei zabraliśmy się za szkolenie. Jedna z zasad mówiła, że
potrzebna jest cierpliwość, czas i metoda małych kroczków. Jak to
zrobić kiedy oboje pracujemy i po weekendzie wiedzieliśmy, że
Dżeki na dwie godziny musi zostać sam? 3 dni na oswajanie psa to za
mało. Udało nam się nauczyć go zostawać samemu w pokoju (to był
naprawdę ciężki przypadek). Mówimy – spróbujemy wyjść z
mieszkania. Siedzieliśmy na klatce schodowej i nasłuchiwaliśmy.
Pies był spokojny, jednak zapewne po prostu nas czuł.
Postanowiliśmy podjechać na stację benzynową oddaloną 2-3 minuty
drogi. Była godzina 18. Kiedy wróciliśmy przy drzwiach czekała
już starsza sąsiadka.
- Co to ma być?
Czemu ten pies szczeka? Przecież to nie może tak być! Ja chcę
mieć spokój! Trzeba coś z nim zrobić! Gdzieś oddać! - darła
się, jakby właśnie to było jej upragnionym „spokojem”. Byłam
tak zdenerwowana, że nie pamiętam co odpowiedziałam, w każdym
razie coś, że właśnie go uczymy zostawać.
- Ale on się nie
nauczy! - prorokowała na podstawie jednej sytuacji, niczym wróżka.
Co nam jednak mogli
zrobić? My uczyliśmy Dżekiego jak potrafiliśmy, zostawał
grzecznie, nawet się za nami nie oglądał kiedy wychodziliśmy, ale
potem zaczynał koncert. Pewnego dnia spotkała nas niemiła
sytuacja, kiedy wróciliśmy do domu, wróżka ze swoim mężem
zapukali do naszych drzwi. Zatkało mnie, nie wiedziałam, że ludzie są
zdolni by przyjść do czyjegoś mieszkania w samych gaciach i
krzyczeć na właściciela. A wykrzykiwali straszne rzeczy, że mamy
się pozbyć psa, że jak nie to wejdą nam do mieszkania i go
zabiją. Co robić w takiej sytuacji? Dzwonić na policję? Gdyby mój
mąż nie pogroził w ramach wzajemności sąsiadowi śmiercią,
pewnie tak bym zrobiła. Na drugi dzień jednak mnie przeprosili. Za
jakiś czas nagle szczekanie przestało im przeszkadzać. Mówili:
„szczeka, ale tylko z początku”. I tak zostało po dziś dzień.
Rozdział III
I żyli długo i
szczęśliwie. Koniec
Sąsiedzi nas nie
złamali, powiedziałabym nawet, że polubili Dżekiego. Mimo
wszystko wolałam go od nich trzymać z daleka. Już nie muszę, bo
sprzedaliśmy mieszkanie, by kupić dom, by nasz piesek miał ogród
(oczywiście my też na tym skorzystamy ;)). W tym momencie mieszkamy
u babci, gdzie Dżeki ma naprawdę dobrze, nigdy nie zostaje sam i
dostaje kanapki z pasztetem. Serio! Moja babcia robi mu małe
kanapeczki ze swojskim pasztetem!
Dzięki adopcji
zyskaliśmy wspaniałego, wiernego przyjaciela – do tańca i do
różańca, bo uwielbia wariować, ale często się do nas przytula,
wchodzi na kolana, kładzie się tak by jak najbardziej dotykać
człowieka. Pies wymarzony, z kilkoma wadami – ciągnie się na
smyczy i pożera wszystko co znajdzie na spacerze. Dlatego właśnie
zainteresowałam się wychowywaniem psów. Może jeszcze coś z niego
będzie ;).
Historia psa
niechcianego przez wcześniejszego właściciela i niechcianego przez
sąsiadów (ale za to bardzo chcianego przez nas) się ułożyła.
Chociaż wciąż toczy się dalej. Kolejnym jej punktem jest zakup
domu. Mam nadzieję, że już niedługo pochwalę się zdjęciami
Dżekiego jak szaleje po ogrodzie.
A oto bohater opowiadania - Dżeki, tutaj słodko śpiący na łóżku |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz