Historia pewnego (nie)chcianego psa

Rozdział I
Za kratami, czyli wizyta w schronisku

Prawie całe życie towarzyszy mi jakiś pies. Kiedy miałam 6 lat rodzice spełnili moje marzenie o pekińczyku. Był to wesoły, rudy jak ja psiak, szczęśliwy nawet gdy chorował, aż do końca. Kiedy jego stan się pogorszył i weterynarz radził nam go uśpić, płakaliśmy całą rodziną. Stało się - w naszym życiu pojawiła się pustka. Wypełniła ją suczka adoptowana z fundacji. Kochana, grzeczna, wesoła Suzi. Ja w tym czasie kończyłam studia i podejmowałam decyzję o dalszym życiu, praca, wyprowadzka do męża, a największy problem jaki przyszedł mi do głowy to jak żyć bez psa? Zaczęliśmy myśleć o przygarnięciu czworonoga. W niedługim czasie udaliśmy się do schroniska. I uwierzcie mi, to co tam zobaczyłam to naprawdę straszny widok dla osoby kochającej psy. Teraz wydaje mi się, że widziałam to jak przez mgłę, tylko poszczególne obrazy: psa po którego przyjechaliśmy, opiekunów. Wolontariuszka odradziła nam wybranego przez nas wcześniej psa. Nie bez powodu nazywał się on Killerek. Mąż wskazał na małego kundelka w czerwonej obróżce i powiedział „Może ten? Ma taką słodką mordkę”. Moim oczom znów ukazał się jakiś wycięty fragment tego schroniskowego świata. Nieduży piesek, z przestraszonymi oczkami, trzęsący się z zimna (był styczeń) tuż za kratą. Zabraliśmy go na spacer. Pierwsza myśl – szalony pies, będzie do nas pasował. Przykucnęłam, aby go pogłaskać, położyłam torebkę na ziemi. Co zrobił mały wariat? Zaznaczył na niej swój teren, tak jak psy mają to w zwyczaju. Decyzja zapadła. Wracasz z nami.
-Jaka jest jego historia? - zapytaliśmy opiekunki.
-Ma między 6 a 12 miesięcy. Był już adoptowany, ale rodzina musiała go oddać, ponieważ kiedy zostawał sam w domu to strasznie szczekał, a mieszkali w wynajmowanym lokalu, były problemy z właścicielem. Macie swoje mieszkanie?
-Tak, własnościowe. Chcielibyśmy adoptować tego zwariowanego psa – odpowiedział mąż.
-Zatem przywieziemy wam go jutro.
Puk, puk; otworzyłam drzwi. I nigdy, przenigdy, nie zapomnę tej chwili. Zobaczyłam najszczęśliwszego psa pod słońcem, biegnącego prosto w pościele leżące na łóżku. Wpadł w nie, tarzał się, merdał ogonem. Co za szczęście w nieszczęściu, że ktoś go wcześniej nie chciał, z tak głupiego powodu, że szczekał – pomyślałam.

Rozdział II
Sąsiedzi z piekła rodem

Stanęliśmy przed ogromnym wyzwaniem – nauczyć psa grzecznie zostawać w domu. Przeczytaliśmy kilka porad w Internecie, przedyskutowaliśmy i pełni nadziei zabraliśmy się za szkolenie. Jedna z zasad mówiła, że potrzebna jest cierpliwość, czas i metoda małych kroczków. Jak to zrobić kiedy oboje pracujemy i po weekendzie wiedzieliśmy, że Dżeki na dwie godziny musi zostać sam? 3 dni na oswajanie psa to za mało. Udało nam się nauczyć go zostawać samemu w pokoju (to był naprawdę ciężki przypadek). Mówimy – spróbujemy wyjść z mieszkania. Siedzieliśmy na klatce schodowej i nasłuchiwaliśmy. Pies był spokojny, jednak zapewne po prostu nas czuł. Postanowiliśmy podjechać na stację benzynową oddaloną 2-3 minuty drogi. Była godzina 18. Kiedy wróciliśmy przy drzwiach czekała już starsza sąsiadka.
- Co to ma być? Czemu ten pies szczeka? Przecież to nie może tak być! Ja chcę mieć spokój! Trzeba coś z nim zrobić! Gdzieś oddać! - darła się, jakby właśnie to było jej upragnionym „spokojem”. Byłam tak zdenerwowana, że nie pamiętam co odpowiedziałam, w każdym razie coś, że właśnie go uczymy zostawać.
- Ale on się nie nauczy! - prorokowała na podstawie jednej sytuacji, niczym wróżka.
Co nam jednak mogli zrobić? My uczyliśmy Dżekiego jak potrafiliśmy, zostawał grzecznie, nawet się za nami nie oglądał kiedy wychodziliśmy, ale potem zaczynał koncert. Pewnego dnia spotkała nas niemiła sytuacja, kiedy wróciliśmy do domu, wróżka ze swoim mężem zapukali do naszych drzwi. Zatkało mnie, nie wiedziałam, że ludzie są zdolni by przyjść do czyjegoś mieszkania w samych gaciach i krzyczeć na właściciela. A wykrzykiwali straszne rzeczy, że mamy się pozbyć psa, że jak nie to wejdą nam do mieszkania i go zabiją. Co robić w takiej sytuacji? Dzwonić na policję? Gdyby mój mąż nie pogroził w ramach wzajemności sąsiadowi śmiercią, pewnie tak bym zrobiła. Na drugi dzień jednak mnie przeprosili. Za jakiś czas nagle szczekanie przestało im przeszkadzać. Mówili: „szczeka, ale tylko z początku”. I tak zostało po dziś dzień.

Rozdział III
I żyli długo i szczęśliwie. Koniec

Sąsiedzi nas nie złamali, powiedziałabym nawet, że polubili Dżekiego. Mimo wszystko wolałam go od nich trzymać z daleka. Już nie muszę, bo sprzedaliśmy mieszkanie, by kupić dom, by nasz piesek miał ogród (oczywiście my też na tym skorzystamy ;)). W tym momencie mieszkamy u babci, gdzie Dżeki ma naprawdę dobrze, nigdy nie zostaje sam i dostaje kanapki z pasztetem. Serio! Moja babcia robi mu małe kanapeczki ze swojskim pasztetem!
Dzięki adopcji zyskaliśmy wspaniałego, wiernego przyjaciela – do tańca i do różańca, bo uwielbia wariować, ale często się do nas przytula, wchodzi na kolana, kładzie się tak by jak najbardziej dotykać człowieka. Pies wymarzony, z kilkoma wadami – ciągnie się na smyczy i pożera wszystko co znajdzie na spacerze. Dlatego właśnie zainteresowałam się wychowywaniem psów. Może jeszcze coś z niego będzie ;).
Historia psa niechcianego przez wcześniejszego właściciela i niechcianego przez sąsiadów (ale za to bardzo chcianego przez nas) się ułożyła. Chociaż wciąż toczy się dalej. Kolejnym jej punktem jest zakup domu. Mam nadzieję, że już niedługo pochwalę się zdjęciami Dżekiego jak szaleje po ogrodzie.
A oto bohater opowiadania - Dżeki, tutaj słodko śpiący na łóżku


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz